Morbus Demonicus
Dowódca
Dołączył: 18 Lip 2005
Posty: 234
Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Pią 13:34, 14 Kwi 2006 Temat postu: Bojowy skok |
|
|
SKOK BOJOWY
Dawno, dawno temu, gdy byłem młodym porucznikiem...
Służyłem wtedy w 18 bdsz w Bielsku Białej. Po powrocie z kursu instruktorów sprzętu ciężkiego w Wyższej Szkole Oficerskiej Wojsk Powietrzno - Desantowych byłego Związku Radzieckiego w Riazaniu byłem często wyznaczany na funkcję komendanta zrzutowiska. Najmilej wspominam, gdy skakaliśmy na miejscu, wtedy nie przejmując się przepisami, wsiadałem ze spadochronem do pierwszego samolotu AN-2, aby pierwszym znaleźć się na ziemi i nadzorować dalej przebieg skoków. Razem ze mną wsiadał lekarz jednostki z ręką w gipsie na temblaku, który sam siebie dopuszczał do skoku. Był jeden a pełnił rolę lekarza na lotnisku, gdzie miał sprawdzić stan zdrowia żołnierzy przed skokiem, a równocześnie był lekarzem na zrzutowisku, więc nie mógł się rozdwoić. Oczywiście bladym świtem jechał na zrzutowisko mój zastępca, sierżant z kompanii zabezpieczenia zrzutowisk i lądowisk, który wypuszczał baloniki meteo, mierzył kierunek i siłę wiatru a wyniki meldował przez radiostację.
Z tym to sierżantem zafundowałem moim kolegom ze sztabu i dowództwa batalionu "skok bojowy". A było to tak... Cały batalion miał wykonać skok nocny na Pustynię Błędowską, z samolotu AN 12. Jednostka pojechała na lotnisko pod Katowicami, a ja prosto na zrzutowisko, gdzie był poligon wojskowy, obejmujący niemal całą pustynię. Była tam strzelnica bez wałów, bowiem pociski padały na bezludny teren poligonu. Obszar przeznaczony na ćwiczenia i skoki spadochronowe był na przedłużeniu osi strzelnicy. Komendanta poligonu należało zawiadomić o mających się odbyć skokach. Jednak po drodze mój sierżant miał tyle nie cierpiących zwłoki spraw do załatwienia, że nie zdążyłem przed zmierzchem na miejsce. Gdy dojeżdżaliśmy, za radą sierżanta (mnóstwo razy byłem tu komendantem zrzutowiska a nigdy nie zawiadamiałem komendanta poligonu) pojechałem prosto na wyznaczone zrzutowisko, oraz nadałem przez radiostację meldunek o gotowości do przyjęcia zrzutu. Zmierzchało się szybko, było już ciemno gdy usłyszeliśmy samolot i pilot nawiązał z nami łączność. Powiedziałem, że może rzucać. Samolot przeleciał nad nami, rozwinęły się spadochrony pierwszej trzydziestki skoczków (sztab i dowództwo batalionu), gdy z przerażeniem zobaczyłem lecące pomiędzy czaszami spadochronów pociski smugowe i usłyszałem odgłosy serii ciężkich karabinów maszynowych. Zdrętwiałem ze strachu. Pierwsza moja myśl była następująca: mam sobie strzelić w łeb zaraz, czy trochę poczekać?
Tymczasem samolot wykonywał krąg podchodząc do drugiego zrzutu. Z ziemi, z rejonu strzelnicy uniosły się w górę czerwone rakiety sygnałowe. Jednak pilot nie zwrócił na nie uwagi i zrzucił następną trzydziestkę skoczków. Mój zastępca skomentował to tak: dostał z ziemi polecenie "można rzucać", więc nie przejmuje się rakietami. Stojąc przy ognisku z drżeniem serca czekałem na meldunki o rannych i zabitych. Z ciemności wyszedł szef sztabu batalionu dźwigając swój spadochron i powiedział, że wszyscy wylądowali szczęśliwie. Wskazał mi miejsce, gdzie wylądował dowódca. Pobiegłem tam, by złożyć mu meldunek. Po wysłuchaniu mojego meldunku dowódca batalionu zapytał: czy są zabici i ranni? Odpowiedziałem, że według szefa sztabu nie ma. Usłyszałem wtedy "no to zaliczyliśmy skok bojowy, a ty się nie masz czym przejmować". Na odległość regulaminowych trzech kroków poczułem zapach alkoholu. Zrozumiałem, że przed skokiem była zakrapiana kolacja, i dlatego mało kto widział i słyszał przelatujące pociski. Przez kilka następnych godzin lądowali na ziemi następni żołnierze, wszyscy cali i zdrowi.
Przyjechał z okropną awanturą komendant poligonu. Rano, aby uspokoić nerwy wziąłem gazik z kierowcą i pojechałem na pstrągi.
źródło - [link widoczny dla zalogowanych]
Post został pochwalony 0 razy
|
|